poniedziałek, 29 października 2012

0.

Matteo,

Długo zastanawiałam się, jak zacząć ten list. "Drogi Matteo" brzmi śmiesznie. "Kochany"? Nigdy nie wyznaliśmy sobie, co nas połączyło. Nie sądzę, by była to miłość. Na pewno zauroczenie, prawdopodobnie fascynacja, ale miłość... Nie, raczej nie. Nawet w ostatnich miesiącach, gdy w jakiś przerażający, chory sposób stałeś mi się zadziwiająco bliski. Jak więc miałam zacząć ten list? Nawet przyjacielem nie mogę Cię nazwać...

Tak więc, Matt, bo tak najchętniej nazywam Cię w myślach, pewnie zastanawiasz się dlaczego trzymasz teraz te kartki papieru. Dlaczego ze wszystkich znanych mi osób napisałam właśnie do Ciebie. Mam swoje powody. Bo, widzisz, jeśli czytasz te słowa, znaczy to, że mnie już nie ma...



Na razie tyle. Są chętni?

14 komentarzy:

  1. Ja bardzo :D Zastanawiam się jak to jest, że zawsze zaciekawiasz mnie na tyle, żebym wracała na Twoje blogi :) Czekam na jedyneczkę :)
    VE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak to jest. Mnia zastanawia, jak tu trafiłaś. Nie spodziewałam się dziś gości. Po raz kolejny gratuluję spostrzegawczości.

      Usuń
  2. Nie jestem wielbicielką ani urody, ani talentu Matteo Martino ale Twoją twórczość bardzo lubię:), więc zagoszczę tu na dłużej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby zabiła się z jego powodu?

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany! Matteo. Melduje się i będę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jestem chętna na wszystko, co Twoje...jakkolwiek to nie brzmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, no... Chłopców wolę... Michałów w szczególności... ;)

      Usuń
  6. końcówka troszeczkę mnie przeraża, ale wszystko, co napiszesz przeczytam bardzo chętnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jednej strony opowiadania zaczynające się niejako od końca są dobre, bo nie ma napięcia związanego z niepewnością, co się stanie, a z drugiej strony akurat ten prolog bardzo mnie zasmucił. I obawiam się tego, że będę płakać.
    Na pewno będę. :)

    OdpowiedzUsuń